- Nie spodziewałem się takiego wejścia. - Przyznaję szczerze spoglądając na postać naprzeciw mnie...
- Czego tu szukasz? - Oschle odzywa się czarnooki mężczyzna.
- Mam misję. Nie chcę kłopotów. - Stwierdzam pogodnie. Obserwuję jak na twarz mężczyzny wpełza triumfalny uśmiech.
- Źle dla Ciebie, że trafiłeś na mnie.
Widząc to zuchwałe spojrzenie stwierdzam, że ma straszne ego. Chce mi się śmiać ale opanowuję sytuację.
- Mam rozumieć, że na mnie polujesz?
- Uzumaki Naruto? - Pyta, a ja momentalnie zamieram w bezruchu.
- We własnej osobie. - Odpieram z uśmiechem.
- Zaoszczędziłeś mi poszukiwań, jestem wdzięczny.
Nie zdążam wydusić z siebie ani jednego pieprzonego słowa, bo facet z zawrotną szybkością pojawia się naprzeciw mnie. Czuję jak jego ręka z impetem wbija się w moją twarz. Odskakuję od niego niemal natychmiast i z lekkim uśmiechem spluwam krwią przed siebie.
- Czego chcesz? - Krzyczę.
- Ciebie. Martwego lub żywego. Zależy czy będziesz współpracował. - Uśmiecha się szaleńczo.
- Jak już mnie złapiesz to co ze mną zrobisz? - Wierzchem dłoni ocieram mokre od krwi usta.
- Twoja głowa jest wiele warta.
Kończy zdanie i widzę jak znów na mnie rusza. Kiedy ponownie wymierza cios unikam go sprawnie. Jest to możliwe, tylko dlatego, że w czasie krótkiej rozmowy zbierałem naturalną energię. Kurwa, naprawdę jest szybki. Nie zdążam wykonać uniku i trafia mnie w bark. Wykorzystuję sytuację, przeskakuję postawnego mężczyznę i dotykając pleców nakładam na niego pieczęć. Teraz łatwo dostanę się do niego w każdej sytuacji. W tym momencie jestem wdzięczny ojcu za tą technikę.
- Doton : Kurushimi no dangan!
Mężczyzna jedną ręką składa pieczęcie i zaraz tuż przede mną pojawiają się ostre kule zmierzające w moim kierunku.
- Kage bunshin no jutsu!
Wykorzystuję swoją replikę, żeby osłoniła mnie swoim ciałem. Kiedy wydaje mi się, że wszystko ominąłem jedna kula zakończona ostrym czubkiem przebija na wylot moje lewe ramię. Czuję przeszywający ból. Zagryzam zęby i spoglądam na ranę, która okazuje się być dosyć spora. Kurwa, to nie jest zwykły shinobi. Spoglądam przed siebie i dostrzegam, że facet znów podąża w moim kierunku. Kiedy tym razem wyciąga kunaia zza swoich pleców nasze ostrza stykają się ze sobą. Nie zamierzam się cackać i pożyczam chakrę od Kuramy.
- Dzięki Kyuu.
- Zmieć go młody. - Odpowiada skupiony.
Zasilony mocą swojego przyjaciela niechcący roztrzaskuję ostrza przed naszymi oczami. Mężczyzna z szerokim uśmiechem odseparowuje nas i wycofuje w tył.
- Jestem dla Ciebie aż tak trudnym przeciwnikiem? - Krzyczy z szaleńczym uśmiechem.
- Nie dodawaj sobie. Nie mam czasu na gierki, muszę szybko wracać do dziewczyny.
- To się jeszcze okaże. Jesteś zbyt pewny siebie.
Wybucham śmiechem.
- Ty to mówisz? Sam stwierdziłeś, że nie przeżyję. - Prycham i powoli w dłoni tworzę mini rasengana, aby po chwili dodać do niego naturę wiatru.
Widzę lekkie zdziwienie malowane na twarzy swojego przeciwnika. Żeby dodać jeszcze więcej dramaturgii, w lewej dłoni staram się zrobić to samo, ale jest to cięższe do wykonania. Próbuję dodać naturę wiatru lecz sprawia mi to trochę bólu. Nic dziwnego, patrzę w bok i dostrzegam zakrwawione ramię. Krzywię się, bo zaczyna piekielnie boleć. Spoglądam naprzeciw i widzę uśmiech na twarzy bandziora. Oddycham głęboko, żeby uspokoić zmieszane uczucia. Ekscytacja, adrenalina, zmartwienie i strach próbują przejąć umysł, ale nie mogę tak łatwo dać sobą manipulować. Spoglądam raz jeszcze na przeciwnika i bez wahania wypuszczam w jego stronę pierwszego, słabszego mini rasenshurikena. Mężczyzna w mgnieniu oka wyciąga ostrza i zasila je chakrą. Stykają się z moją techniką i dostrzegam delikatny wybuch. Rasenshuriken zawrotną szybkością rozpływa się w powietrzu. Na szczęście, kiedy chmurka dymu unosiła się swobodnie nad jego głową rzuciłem kolejnego. Dostrzegam jak z łatwością odpędza szarość i z impetem atakuje przeciwnika. Słyszę zdławiony krzyk i mrużę oczy, żeby ujrzeć co dzieje się po tym. Czarnooki shinobi jakimś cudem wystrzela w tył jak z katapulty i broni się tym samym przed moim atakiem. Cóż, może nie do końca, bo z brzucha delikatnie sączy się krew.
- Takimi atakami nic nie zrobisz. – Krzyczy przez zęby.
- Jak widać jednak coś zdziałam. – Chamsko spoglądam na ranę, o której chyba nie ma jeszcze pojęcia. To przez adrenalinę. Zazwyczaj, kiedy nie wiesz to nie boli, później zaczyna się prawdziwa jazda bez trzymanki. Z resztą tak samo w moim przypadku, ramię zaczęło boleć po jakimś czasie.
- To? – Pyta w końcu spoglądając w dół. – Zwykłe draśnięcie.
Nie wiem czy to ten typ człowieka , którego napędza ból. Czy może po prostu zgrywa niezłomnego twardziela. Nie tracąc czasu na zbędne rozmyślanie ruszam w kierunku czarnookiego. Mężczyzna nawet nie drgnie, czeka na mnie ze stoickim spokojem. Kiedy w końcu jestem dosyć blisko formułuje dłonie w nieznane dla mnie pieczęcie. Bez wypowiedzenia żadnego słowa przede mną pojawia się ściana błota. W ostatniej chwili zmieniam kurs i mknę po niej w górę. Wskakuję na sam szczyt ale ku zdziwieniu na dole nie dostrzegam żadnej postaci.
- Co jest ku... – Nie zdążam dokończyć. Byłem tak zajęty, że nawet nie wyczułem go za sobą.
- Bu! – Z impetem uderza w moją klatkę piersiową. Przez chwilę, dosłownie dwie sekundy, kiedy spadam w dół tracę oddech.
Nie daję rady skontrolować upadku. Wbijam się plecami w zimną, wilgotną ziemię. Wydaję z siebie zdławiony jęk po to aby zaraz splunąć krwią. Jest źle. Jest cholernie źle.
- To po co te wstrzymywanie się młody. – Wzdycha podirytowany lis.
- Doskonale wiesz jak może się to skończyć.
- Nie jeśli zrobisz to jak należy.
- No dobrze, wcale nie muszę roznieść tej okolicy w drobny mak. – Delikatnie drapię się w tył głowy.
- Nie martw się takimi rzeczami. To walka, nie pora na szkodowanie okolicy. – Wzdycha ciężko.
Za każdym razem robię wielki bałagan, kiedy walczę. Niezależnie od tego czy używam mocy Kyuu, czy robię to sam. A jeśli są tu jakieś dzieci? Zwykli cywile? Mogę nie zauważyć i wtedy będzie źle.
- No dobrze, przecież nie mogę dać się zabić. – Uśmiecham się szeroko.
- Kto jak kto, ale ty tu nie zginiesz. To jest pewne młody. – Widzę jak przewraca wielkimi oczami.
- Jest silny, ale nie na tyle, żeby zrobić ci coś poważniejszego. Skup się tylko, a szybko to załatwisz. – Dodaje po chwili namysłu.
Czuję delikatny powiew wiatru. Otwieram oczy i dostrzegam spadającego w moją stronę brązowowłosego. W ostatniej chwili przewracam się w bok, czym unikam ciężkiego ciosu, który wycelowany był prosto w moją twarz. Szybko wstaję i stwierdzam, że ten atak mógł mocno zaboleć. Przez chwilę moją twarz przebiega delikatny grymas, gdy podnoszę lewą rękę do wykonania pieczęci. Przede mną pojawiają się dwa majestatyczne lisy łudząco podobne do mojego przyjaciela Kyuu. Jeden z nich faluje niebieską chakrą, która jest odzwierciedleniem natury wiatru. Drugi zaś składa się z wesoło skaczących ogników natury ognia. Oddzielnie nie wyglądają tak strasznie, ale połączone sieją zniszczenie. To moja tajna technika, której nie zdążyłem nazwać, przez przygniatające obowiązki domowe oraz firmowe. Na mój znak stworzenia atakują czarnookiego. Mężczyzna próbuje odeprzeć atak marną ścianką wody. To chyba nie jest jego najmocniejsza strona. Widzę z dosyć bliskiej odległości moment, kiedy nasze techniki stykają się ze sobą. Zamieram z niedowierzania, szoku i wielkiej konsternacji. Tak nie powinno się stać. Do moich uszu dociera przeraźliwy pisk a zaraz za tym muszę przymknąć oczy przez mocno jasne światło.
- O kurwa! – Krzyczymy równocześnie z moim przeciwnikiem.
Jeśli to wybuchnie, mogę tylko pomarzyć o powrocie do domu.
- Naruto ty debilu! Pomieszałeś dwie natury na raz i dodałeś do ognia. Słabo to widzę! Uciekaj!
Do moich uszu dociera głos Kyuu. Bez zastanowienia robię, co każe, ale moje wyczerpane ciało odmawia posłuszeństwa. To będzie mój koniec?
- Mam misję. Nie chcę kłopotów. - Stwierdzam pogodnie. Obserwuję jak na twarz mężczyzny wpełza triumfalny uśmiech.
- Źle dla Ciebie, że trafiłeś na mnie.
Widząc to zuchwałe spojrzenie stwierdzam, że ma straszne ego. Chce mi się śmiać ale opanowuję sytuację.
- Mam rozumieć, że na mnie polujesz?
- Uzumaki Naruto? - Pyta, a ja momentalnie zamieram w bezruchu.
- We własnej osobie. - Odpieram z uśmiechem.
- Zaoszczędziłeś mi poszukiwań, jestem wdzięczny.
Nie zdążam wydusić z siebie ani jednego pieprzonego słowa, bo facet z zawrotną szybkością pojawia się naprzeciw mnie. Czuję jak jego ręka z impetem wbija się w moją twarz. Odskakuję od niego niemal natychmiast i z lekkim uśmiechem spluwam krwią przed siebie.
- Czego chcesz? - Krzyczę.
- Ciebie. Martwego lub żywego. Zależy czy będziesz współpracował. - Uśmiecha się szaleńczo.
- Jak już mnie złapiesz to co ze mną zrobisz? - Wierzchem dłoni ocieram mokre od krwi usta.
- Twoja głowa jest wiele warta.
Kończy zdanie i widzę jak znów na mnie rusza. Kiedy ponownie wymierza cios unikam go sprawnie. Jest to możliwe, tylko dlatego, że w czasie krótkiej rozmowy zbierałem naturalną energię. Kurwa, naprawdę jest szybki. Nie zdążam wykonać uniku i trafia mnie w bark. Wykorzystuję sytuację, przeskakuję postawnego mężczyznę i dotykając pleców nakładam na niego pieczęć. Teraz łatwo dostanę się do niego w każdej sytuacji. W tym momencie jestem wdzięczny ojcu za tą technikę.
- Doton : Kurushimi no dangan!
Mężczyzna jedną ręką składa pieczęcie i zaraz tuż przede mną pojawiają się ostre kule zmierzające w moim kierunku.
- Kage bunshin no jutsu!
Wykorzystuję swoją replikę, żeby osłoniła mnie swoim ciałem. Kiedy wydaje mi się, że wszystko ominąłem jedna kula zakończona ostrym czubkiem przebija na wylot moje lewe ramię. Czuję przeszywający ból. Zagryzam zęby i spoglądam na ranę, która okazuje się być dosyć spora. Kurwa, to nie jest zwykły shinobi. Spoglądam przed siebie i dostrzegam, że facet znów podąża w moim kierunku. Kiedy tym razem wyciąga kunaia zza swoich pleców nasze ostrza stykają się ze sobą. Nie zamierzam się cackać i pożyczam chakrę od Kuramy.
- Dzięki Kyuu.
- Zmieć go młody. - Odpowiada skupiony.
Zasilony mocą swojego przyjaciela niechcący roztrzaskuję ostrza przed naszymi oczami. Mężczyzna z szerokim uśmiechem odseparowuje nas i wycofuje w tył.
- Jestem dla Ciebie aż tak trudnym przeciwnikiem? - Krzyczy z szaleńczym uśmiechem.
- Nie dodawaj sobie. Nie mam czasu na gierki, muszę szybko wracać do dziewczyny.
- To się jeszcze okaże. Jesteś zbyt pewny siebie.
Wybucham śmiechem.
- Ty to mówisz? Sam stwierdziłeś, że nie przeżyję. - Prycham i powoli w dłoni tworzę mini rasengana, aby po chwili dodać do niego naturę wiatru.
Widzę lekkie zdziwienie malowane na twarzy swojego przeciwnika. Żeby dodać jeszcze więcej dramaturgii, w lewej dłoni staram się zrobić to samo, ale jest to cięższe do wykonania. Próbuję dodać naturę wiatru lecz sprawia mi to trochę bólu. Nic dziwnego, patrzę w bok i dostrzegam zakrwawione ramię. Krzywię się, bo zaczyna piekielnie boleć. Spoglądam naprzeciw i widzę uśmiech na twarzy bandziora. Oddycham głęboko, żeby uspokoić zmieszane uczucia. Ekscytacja, adrenalina, zmartwienie i strach próbują przejąć umysł, ale nie mogę tak łatwo dać sobą manipulować. Spoglądam raz jeszcze na przeciwnika i bez wahania wypuszczam w jego stronę pierwszego, słabszego mini rasenshurikena. Mężczyzna w mgnieniu oka wyciąga ostrza i zasila je chakrą. Stykają się z moją techniką i dostrzegam delikatny wybuch. Rasenshuriken zawrotną szybkością rozpływa się w powietrzu. Na szczęście, kiedy chmurka dymu unosiła się swobodnie nad jego głową rzuciłem kolejnego. Dostrzegam jak z łatwością odpędza szarość i z impetem atakuje przeciwnika. Słyszę zdławiony krzyk i mrużę oczy, żeby ujrzeć co dzieje się po tym. Czarnooki shinobi jakimś cudem wystrzela w tył jak z katapulty i broni się tym samym przed moim atakiem. Cóż, może nie do końca, bo z brzucha delikatnie sączy się krew.
- Takimi atakami nic nie zrobisz. – Krzyczy przez zęby.
- Jak widać jednak coś zdziałam. – Chamsko spoglądam na ranę, o której chyba nie ma jeszcze pojęcia. To przez adrenalinę. Zazwyczaj, kiedy nie wiesz to nie boli, później zaczyna się prawdziwa jazda bez trzymanki. Z resztą tak samo w moim przypadku, ramię zaczęło boleć po jakimś czasie.
- To? – Pyta w końcu spoglądając w dół. – Zwykłe draśnięcie.
Nie wiem czy to ten typ człowieka , którego napędza ból. Czy może po prostu zgrywa niezłomnego twardziela. Nie tracąc czasu na zbędne rozmyślanie ruszam w kierunku czarnookiego. Mężczyzna nawet nie drgnie, czeka na mnie ze stoickim spokojem. Kiedy w końcu jestem dosyć blisko formułuje dłonie w nieznane dla mnie pieczęcie. Bez wypowiedzenia żadnego słowa przede mną pojawia się ściana błota. W ostatniej chwili zmieniam kurs i mknę po niej w górę. Wskakuję na sam szczyt ale ku zdziwieniu na dole nie dostrzegam żadnej postaci.
- Co jest ku... – Nie zdążam dokończyć. Byłem tak zajęty, że nawet nie wyczułem go za sobą.
- Bu! – Z impetem uderza w moją klatkę piersiową. Przez chwilę, dosłownie dwie sekundy, kiedy spadam w dół tracę oddech.
Nie daję rady skontrolować upadku. Wbijam się plecami w zimną, wilgotną ziemię. Wydaję z siebie zdławiony jęk po to aby zaraz splunąć krwią. Jest źle. Jest cholernie źle.
- To po co te wstrzymywanie się młody. – Wzdycha podirytowany lis.
- Doskonale wiesz jak może się to skończyć.
- Nie jeśli zrobisz to jak należy.
- No dobrze, wcale nie muszę roznieść tej okolicy w drobny mak. – Delikatnie drapię się w tył głowy.
- Nie martw się takimi rzeczami. To walka, nie pora na szkodowanie okolicy. – Wzdycha ciężko.
Za każdym razem robię wielki bałagan, kiedy walczę. Niezależnie od tego czy używam mocy Kyuu, czy robię to sam. A jeśli są tu jakieś dzieci? Zwykli cywile? Mogę nie zauważyć i wtedy będzie źle.
- No dobrze, przecież nie mogę dać się zabić. – Uśmiecham się szeroko.
- Kto jak kto, ale ty tu nie zginiesz. To jest pewne młody. – Widzę jak przewraca wielkimi oczami.
- Jest silny, ale nie na tyle, żeby zrobić ci coś poważniejszego. Skup się tylko, a szybko to załatwisz. – Dodaje po chwili namysłu.
Czuję delikatny powiew wiatru. Otwieram oczy i dostrzegam spadającego w moją stronę brązowowłosego. W ostatniej chwili przewracam się w bok, czym unikam ciężkiego ciosu, który wycelowany był prosto w moją twarz. Szybko wstaję i stwierdzam, że ten atak mógł mocno zaboleć. Przez chwilę moją twarz przebiega delikatny grymas, gdy podnoszę lewą rękę do wykonania pieczęci. Przede mną pojawiają się dwa majestatyczne lisy łudząco podobne do mojego przyjaciela Kyuu. Jeden z nich faluje niebieską chakrą, która jest odzwierciedleniem natury wiatru. Drugi zaś składa się z wesoło skaczących ogników natury ognia. Oddzielnie nie wyglądają tak strasznie, ale połączone sieją zniszczenie. To moja tajna technika, której nie zdążyłem nazwać, przez przygniatające obowiązki domowe oraz firmowe. Na mój znak stworzenia atakują czarnookiego. Mężczyzna próbuje odeprzeć atak marną ścianką wody. To chyba nie jest jego najmocniejsza strona. Widzę z dosyć bliskiej odległości moment, kiedy nasze techniki stykają się ze sobą. Zamieram z niedowierzania, szoku i wielkiej konsternacji. Tak nie powinno się stać. Do moich uszu dociera przeraźliwy pisk a zaraz za tym muszę przymknąć oczy przez mocno jasne światło.
- O kurwa! – Krzyczymy równocześnie z moim przeciwnikiem.
Jeśli to wybuchnie, mogę tylko pomarzyć o powrocie do domu.
- Naruto ty debilu! Pomieszałeś dwie natury na raz i dodałeś do ognia. Słabo to widzę! Uciekaj!
Do moich uszu dociera głos Kyuu. Bez zastanowienia robię, co każe, ale moje wyczerpane ciało odmawia posłuszeństwa. To będzie mój koniec?
Perspektywa Minato:
- Kochanie, zdajesz sobie sprawę z tego, że on ją kocha? – Dociera do mnie głos zatroskanej żony.
- Przepraszam, zamyśliłem się. – Stwierdzam zażenowany. – Kushina, co my z tym zrobimy?
- Nie wiem...- Mówi zmieszana po chwili. W jej oczach dostrzegam ogromne rozczarowanie i wielki smutek.
- Minato, oni nas znienawidzą. – Chcę jej przerwać, ale ucisza mnie machnięciem dłoni. – Ale mnie to nie obchodzi. Niech gadają, nienawidzą. Nie skażę syna na takie nieszczęście. To nie średniowiecze, nie będziemy wybierać Naruto żony. To nie w porządku.
- Uwielbiam Sakurę odkąd była dzieckiem. Zawsze myślałem o tym, że dobrze by było, gdyby ona była żoną Naru. Niestety niedawno dowiedziałem się o tym pieprzonym pakcie Uchihy i Haruno. Jestem taki zły. On będzie cierpiał, nie ma mowy, żeby dali mu się z nią ożenić.
Ze złością uderzam pięścią w stół. Opanowuję jednak emocje, kiedy żona posyła mi ostrzegawcze spojrzenie.
- Z tej sytuacji nie ma wyjścia. – Czerwonowłosa kręci głową z rezygnacją. – To, że się wtrącę niczego nie zmieni. Naruto sam podejmie decyzję nie patrząc na zdanie innych.
- Kochanie... – Zaczynam zdezorientowany. – Czy my nadal rozmawiamy o tym samym?
Kobieta posyła mi puste spojrzenie. Tą atmosferę nożem można przecinać.
- Minato...Wczoraj widziałam się z Ino. Twierdzi, że ojciec ma raka. – Dębieję na ostatnie słowo. Jak to możliwe? Dlaczego nic nie słyszałem, przecież to mój przyjaciel do cholery!
- C-co ty mówisz? Dlaczego nic o tym nie wiem? – Pytam przerażony
- On nikomu nie powiedział. Nawet jego własna żona nic nie wie. – Wzdycha ciężko i widzę, że próbuje się skupić. – Ale wracając do tematu...Nasza kochana blondyneczka była zapłakana. Nie miała komu się wyżalić i padło na mnie. Dobrze, że tak się stało, bo kocham ją całym sercem, ale to o czym mi powiedziała wbiło mnie w ziemię.
- Skarbie nie przerywaj, stresujesz mnie jeszcze bardziej. – Mówię delikatnie śmiejącym się głosem. To mój sposób na rozładowanie emocji.
- Kazał jej przysiąc, że przed jego śmiercią wyjdzie za mąż, za człowieka, którego uważa za syna.
- Kogo? – Dopytuję zaciekawiony.
- Naruto. – odpowiada jednym słowem.
Te emocje, które teraz czuję są nie do opisania. Chce mi się wrzeszczeć.
- Przecież ona tego nie zrobi. – Uśmiecham się delikatnie i widzę jak moja żona kręci głową z dezaprobatą.
- Obiecała, nie miała wyjścia. Postawił ją pod ścianą. On poprosi o to naszego syna, A on się zgodzi. Nawet cholera nie widzę innej opcji! – Krzyczy sfrustrowana. – Dlatego Ino powiedziała mi o wszystkim. O sasuke, Naruto i Sakurze. Ona unika jej teraz jak ognia. Nie ma odwagi spojrzeć najlepszej przyjaciółce w oczy! Minato, oni wszyscy są jacyś pojebani! Co się z nimi do cholery stało?!
Moja żona nie wytrzymuje i wybucha płaczem. To taka silna kobieta, a teraz wygląda jak krucha istota. Nie ulega tak łatwo emocjom, ale tu chodzi o naszego syna. O jego szczęście. O szczęście całej czwórki, A my chuja możemy z tym zrobić.
- Zawsze brakowało im klepki, ale nie sądziłem, że to zajdzie aż tak daleko. – Stwierdzam stanowczo.
- To nasi przyjaciele, ale naprawdę przesadzają. – Podkreśla moja kobieta wycierając łzy wierzchem dłoni.
- Mam już dość na dzisiaj. Pomartwimy się tym jutro skarbie. Teraz pora spać.
- Mina, czy ty myślisz kochanie, że ja teraz tak łatwo usnę? Nie po tym wszystkim co usłyszałam z pierwszej ręki. – Podpiera głowę dłonią.
To nieodpowiedni moment, ale wygląda teraz naprawdę bardzo atrakcyjnie i seksownie, kiedy się tak martwi. Tak, prawdziwy facet ze mnie.
- Chodźmy chociaż do łóżka, nie będziemy siedzieć tu przecież całej nocy. – Nalegam.
- Niech ci będzie. – Wzdycha powoli podnosząc się z fotela. Nie czekając na mnie kieruje się na schody. Nie zostanę przecież sam. Podchodzę do drzwi, sprawdzam czy na pewno są zamknięte i gdy mam już tą pewność idę w ślad za żoną. Jestem wyczerpany.
Perspektywa Naruto:
- Przepraszam, zamyśliłem się. – Stwierdzam zażenowany. – Kushina, co my z tym zrobimy?
- Nie wiem...- Mówi zmieszana po chwili. W jej oczach dostrzegam ogromne rozczarowanie i wielki smutek.
- Minato, oni nas znienawidzą. – Chcę jej przerwać, ale ucisza mnie machnięciem dłoni. – Ale mnie to nie obchodzi. Niech gadają, nienawidzą. Nie skażę syna na takie nieszczęście. To nie średniowiecze, nie będziemy wybierać Naruto żony. To nie w porządku.
- Uwielbiam Sakurę odkąd była dzieckiem. Zawsze myślałem o tym, że dobrze by było, gdyby ona była żoną Naru. Niestety niedawno dowiedziałem się o tym pieprzonym pakcie Uchihy i Haruno. Jestem taki zły. On będzie cierpiał, nie ma mowy, żeby dali mu się z nią ożenić.
Ze złością uderzam pięścią w stół. Opanowuję jednak emocje, kiedy żona posyła mi ostrzegawcze spojrzenie.
- Z tej sytuacji nie ma wyjścia. – Czerwonowłosa kręci głową z rezygnacją. – To, że się wtrącę niczego nie zmieni. Naruto sam podejmie decyzję nie patrząc na zdanie innych.
- Kochanie... – Zaczynam zdezorientowany. – Czy my nadal rozmawiamy o tym samym?
Kobieta posyła mi puste spojrzenie. Tą atmosferę nożem można przecinać.
- Minato...Wczoraj widziałam się z Ino. Twierdzi, że ojciec ma raka. – Dębieję na ostatnie słowo. Jak to możliwe? Dlaczego nic nie słyszałem, przecież to mój przyjaciel do cholery!
- C-co ty mówisz? Dlaczego nic o tym nie wiem? – Pytam przerażony
- On nikomu nie powiedział. Nawet jego własna żona nic nie wie. – Wzdycha ciężko i widzę, że próbuje się skupić. – Ale wracając do tematu...Nasza kochana blondyneczka była zapłakana. Nie miała komu się wyżalić i padło na mnie. Dobrze, że tak się stało, bo kocham ją całym sercem, ale to o czym mi powiedziała wbiło mnie w ziemię.
- Skarbie nie przerywaj, stresujesz mnie jeszcze bardziej. – Mówię delikatnie śmiejącym się głosem. To mój sposób na rozładowanie emocji.
- Kazał jej przysiąc, że przed jego śmiercią wyjdzie za mąż, za człowieka, którego uważa za syna.
- Kogo? – Dopytuję zaciekawiony.
- Naruto. – odpowiada jednym słowem.
Te emocje, które teraz czuję są nie do opisania. Chce mi się wrzeszczeć.
- Przecież ona tego nie zrobi. – Uśmiecham się delikatnie i widzę jak moja żona kręci głową z dezaprobatą.
- Obiecała, nie miała wyjścia. Postawił ją pod ścianą. On poprosi o to naszego syna, A on się zgodzi. Nawet cholera nie widzę innej opcji! – Krzyczy sfrustrowana. – Dlatego Ino powiedziała mi o wszystkim. O sasuke, Naruto i Sakurze. Ona unika jej teraz jak ognia. Nie ma odwagi spojrzeć najlepszej przyjaciółce w oczy! Minato, oni wszyscy są jacyś pojebani! Co się z nimi do cholery stało?!
Moja żona nie wytrzymuje i wybucha płaczem. To taka silna kobieta, a teraz wygląda jak krucha istota. Nie ulega tak łatwo emocjom, ale tu chodzi o naszego syna. O jego szczęście. O szczęście całej czwórki, A my chuja możemy z tym zrobić.
- Zawsze brakowało im klepki, ale nie sądziłem, że to zajdzie aż tak daleko. – Stwierdzam stanowczo.
- To nasi przyjaciele, ale naprawdę przesadzają. – Podkreśla moja kobieta wycierając łzy wierzchem dłoni.
- Mam już dość na dzisiaj. Pomartwimy się tym jutro skarbie. Teraz pora spać.
- Mina, czy ty myślisz kochanie, że ja teraz tak łatwo usnę? Nie po tym wszystkim co usłyszałam z pierwszej ręki. – Podpiera głowę dłonią.
To nieodpowiedni moment, ale wygląda teraz naprawdę bardzo atrakcyjnie i seksownie, kiedy się tak martwi. Tak, prawdziwy facet ze mnie.
- Chodźmy chociaż do łóżka, nie będziemy siedzieć tu przecież całej nocy. – Nalegam.
- Niech ci będzie. – Wzdycha powoli podnosząc się z fotela. Nie czekając na mnie kieruje się na schody. Nie zostanę przecież sam. Podchodzę do drzwi, sprawdzam czy na pewno są zamknięte i gdy mam już tą pewność idę w ślad za żoną. Jestem wyczerpany.
Perspektywa Naruto:
Z głębokim wdechem budzę się i nie kontrolując ruchów siadam na dupę. To błąd, bo od razu czuję przeszywający ból. Roznosi się po całym ciele. To tak pali, że nawet nie kontroluję krótkiego krzyku.
- Spokojnie, w końcu się obudziłeś. – Do moich uszu dociera delikatny, kobiecy głos.
- Gdzie jestem? – Spoglądam na piękną dziewczynę. – K-kim jesteś? – Pytam z grymasem.
- He Sun, mam na imię He Sun. – Jej uśmiech jest naprawdę śliczny. – Znalazłam Cię w dość sporym kraterze. Nie wiem z kim walczyłeś i czyja to była technika, ale to było naprawdę... – urwała na chwilę, chyba zastanawia się co chce powiedzieć. – niesamowite. No oprócz tego wybuchu na koniec. Widziałam jak fala uderzeniowa odrzuciła Cię w tył. Znalazłam i postanowiłam ci pomóc.
- Poczekaj. – Zastanawiam się chwilę. – He Sun?
- Zgadza się.
- Z wioski błota? – Dostrzegam zdziwienie na lekko opalonej twarzy.
- Tak? – W pośpiechu rozglądam się dookoła. Kurwa! Zawaliłem, Nie mam plecaka!
- Tego szukasz? – Pyta z lekkim uśmiechem wskazując na stolik obok siebie.
- T-tak. – Wzdycham z ulgą, ale zaraz za tym bierze nade mną górę ostry kaszel
- Masz napij się. – dziewczyna w pośpiechu podaje mi szklankę wody.
Chwytam ją bez wahania i od razu duszkiem wypijam całą zawartość. Jakoś mi chłodno, spoglądam na klatkę piersiową i dostrzegam, że nie mam koszulki!
- Oh, właśnie. Kiedy Cię znalazłam miałeś porwaną i spaloną koszulkę. – Lekko się rumieni. – I wyjaśnij mi proszę, dziwne jest to, że twoja prawa strona ciała była poparzona, a teraz...wszystko zniknęło.
Widzę zdezorientowanie malowane na twarzy He Soon. Teraz to ja się uśmiecham.
- Um, może od początku. Jestem shinobi, po drodze zostałem zaatakowany. Niechcący pomieszałem wszystko i zmieniłem swoją technikę w coś nowego, widocznie mnie też miała zabić. – Lekko drapię się w tył głowy z uśmiechem. – Pochodzę z wioski Liścia, jak się okazuje miałem przynieść list od naszej Hokage właśnie do Ciebie. Moje rany goją się tak szybko, bo jestem jinjuriki Kyuubiego. Nazywam się Uzumaki Naruto.
Dziewczyna momentalnie staje na równe nogi obok łóżka z wielkim zdziwieniem.
- T-ten Uzumaki Naruto? – Pyta z pośpiechem.
- Tak. – Uśmiecham się szeroko.
- Przepraszam Pana bardzo, nie wiedziałam jak Pan wygląda, ale znam z opowieści.
- Wolałbym zostać przy poprzedniej wersji. Nie jestem stary, jesteśmy zapewne w tym samym wieku. Proszę, nie mów mi na Pan. – przez moją twarz przebiega duży grymas, kiedy próbuję poruszyć lewym ramieniem.
- Dobrze, przepraszam. Po prostu kazano nam okazać ci należny szacunek. – Brązowooka dziewczyna ponownie siada przy łóżku.
- Gdzie my tak właściwie jesteśmy?
- W wiosce błota. Muszę Cię o czymś powiadomić. - Wzdycha ciężko. – Tutaj czas płynie troszkę inaczej. Wolniej. Akurat w tym miejscu gdzie się znajdujemy. – He Soon głośno przełyka ślinę.
- W tym momencie jesteśmy w lecznicy. Doznałeś wielu obrażeń i żeby załagodzić twój stan i poprawić wydajność leczenia, nasz mistrz wyraził zgodę, żeby Cię tu przenieść. Tylko niektórzy wiedzą o tym wyjątkowym miejscu. Dlatego tak nas atakują, chcą poznać nasz sekret witalności.
- Poczekaj, ile już tu jestem? – Pytam mocno zdezorientowany.
- Minęły równe osiem dni. – Wzdycha.
- Dobrze, ile czasu jestem w waszej wiosce? – Głośno przełykam ślinę.
- Właśnie dzięki czasowi nikt jeszcze nie zorientował się, że zdrowiejemy w tak krótkim tempie. Ze mną w lecznicy jesteś osiem dni, ale w wiosce błota, czy jak wolisz w Konosze minęło już osiem miesięcy.
- Osiem miesięcy?! – Pytam przerażony. Przez okrzyk znowu kaszle. Tym razem mocniej.
- Nikt nic nie wie o mnie od ośmiu miesięcy. To niemożliwe. – Kręcę głowa zdruzgotany.
Oni na pewno myślą, że nie żyję. Przecież obiecałem Sakurze, że będę pisał listy co dziennie. Tsunade-baachan też nie dostała ode mnie żadnego raportu. Kurwa, niedobrze. Szybko wstaję z łóżka i to mój błąd, gdyby nie dziewczyna i jej zdecydowany chwyt upadłbym na podłogę jak kłoda.
- Ej, uspokój się. Jesteś osłabiony. – Mówi spokojnie dotykając delikatną dłonią mojego torsu.
- Moja Hokage na pewno myśli , że nie żyję. – Spokojnie z pomocą He Soon siadam na łóżko.
- Nie będę kłamać, wysłaliśmy list około dwa dni temu dlaczego do tej pory nikt się u nas nie zjawił.
- Ktoś coś odpisał? – Dopytuję zaniepokojony.
- Z tego co wiem to nie. – Dziewczyna milknie przez chwilę – Przykro mi, naprawdę. Teraz czuję się trochę winna, że Cię tu przyciągnęłam. – Mimo mojego okropnego nastroju, źle czuję się z tym, że moja wybawczyni ma wyrzuty sumienia.
- To nie twoja wina, bardzo dziękuję, że mnie tu przyprowadziłaś. Kto wie, może gdyby nie ty dwa miesiące spędziłbym w bólu.
- Słuchaj, jeśli będziesz dobrze się czuł to przekażę ci wszystko jeszcze dzisiaj I będziesz mógł ruszać. Późnym wieczorem powinieneś wrócić do Konochy.
- Prawdę mówiąc czuję się na siłach, oprócz ręki, bo naprawdę boli. – Zastanawiam się chwilę. – No ale oprócz tego jestem trochę słaby. Osiem dni w łóżku to trochę sporo. – Uśmiecham się.
- Chcesz powiedzieć, że ruszysz jutro?
- Nie, nie ruszę jeszcze dzisiaj. Mam obowiązki do wykonania. Jeśli pozwolisz, moglibyśmy porozmawiać przy czymś co od razu postawi mnie na nogi? – Pytam z uśmiechem.
- Co masz na myśli? – Lekko marszczy czoło.
- Macie tu może ramen?
- Pewnie. – Odpowiada entuzjastycznie. – Ubieraj się, zaraz po Ciebie wrócę.
He Soon wstając rzuca we mnie plecakiem, który od razu łapię prawą ręką. Lewa nie jest jeszcze do końca sprawna. Kiedy dziewczyna opuszcza pomieszczenie od razu sięgam do plecaka. Wyciągam pogniecioną czerwoną koszulkę i ciemne spodnie. Od razu wrzucam ubrania na siebie, ale w trakcie ubierania nachodzą mnie nostalgiczne myśli. Co jeśli oni wszyscy myślą, że nie żyję. A może twierdzą, że zaginąłem, że ktoś mnie porwał. Najgorzej nurtuje mnie Sakura. Co jeżeli przez te pierdolone osiem miesięcy przestała za mną tęsknić, straciła nadzieję, że kiedykolwiek do niej wrócę? Może ona już mnie nie kocha.
- Oh, przepraszam, nawet nie zapukałam. – Na twarzy He Soon znowu pojawiają się urocze rumieńce. – Ale widzę, że już się ogarnąłeś.
- Tak, w miarę poszło. – Milknę na chwilę. – Powiedz mi, czy tamto miejsce jest blisko waszej wioski? Patroluje ktoś tamtą okolicę?
- Znajduje się jakieś trzydzieści kilometrów stąd, ale codziennie ktoś tam chodzi. Dlaczego pytasz?
- Czy nikt nie zauważył tam może jakichś shinobi? Może mnie szukali. – Pytam z nadzieją.
- Poczekaj, wydaje mi się, że Karim widział tam kogoś siedem, a później sześć miesięcy temu. Tylko niestety nie chcąc pakować się w kłopoty ukrył się i nie widział kim byli. Zazwyczaj unikamy walki. Jest nam niepotrzebna.
- Nie no jasne. Rozumiem. – Posyłam jej ciepły uśmiech.
- Spokojnie, w końcu się obudziłeś. – Do moich uszu dociera delikatny, kobiecy głos.
- Gdzie jestem? – Spoglądam na piękną dziewczynę. – K-kim jesteś? – Pytam z grymasem.
- He Sun, mam na imię He Sun. – Jej uśmiech jest naprawdę śliczny. – Znalazłam Cię w dość sporym kraterze. Nie wiem z kim walczyłeś i czyja to była technika, ale to było naprawdę... – urwała na chwilę, chyba zastanawia się co chce powiedzieć. – niesamowite. No oprócz tego wybuchu na koniec. Widziałam jak fala uderzeniowa odrzuciła Cię w tył. Znalazłam i postanowiłam ci pomóc.
- Poczekaj. – Zastanawiam się chwilę. – He Sun?
- Zgadza się.
- Z wioski błota? – Dostrzegam zdziwienie na lekko opalonej twarzy.
- Tak? – W pośpiechu rozglądam się dookoła. Kurwa! Zawaliłem, Nie mam plecaka!
- Tego szukasz? – Pyta z lekkim uśmiechem wskazując na stolik obok siebie.
- T-tak. – Wzdycham z ulgą, ale zaraz za tym bierze nade mną górę ostry kaszel
- Masz napij się. – dziewczyna w pośpiechu podaje mi szklankę wody.
Chwytam ją bez wahania i od razu duszkiem wypijam całą zawartość. Jakoś mi chłodno, spoglądam na klatkę piersiową i dostrzegam, że nie mam koszulki!
- Oh, właśnie. Kiedy Cię znalazłam miałeś porwaną i spaloną koszulkę. – Lekko się rumieni. – I wyjaśnij mi proszę, dziwne jest to, że twoja prawa strona ciała była poparzona, a teraz...wszystko zniknęło.
Widzę zdezorientowanie malowane na twarzy He Soon. Teraz to ja się uśmiecham.
- Um, może od początku. Jestem shinobi, po drodze zostałem zaatakowany. Niechcący pomieszałem wszystko i zmieniłem swoją technikę w coś nowego, widocznie mnie też miała zabić. – Lekko drapię się w tył głowy z uśmiechem. – Pochodzę z wioski Liścia, jak się okazuje miałem przynieść list od naszej Hokage właśnie do Ciebie. Moje rany goją się tak szybko, bo jestem jinjuriki Kyuubiego. Nazywam się Uzumaki Naruto.
Dziewczyna momentalnie staje na równe nogi obok łóżka z wielkim zdziwieniem.
- T-ten Uzumaki Naruto? – Pyta z pośpiechem.
- Tak. – Uśmiecham się szeroko.
- Przepraszam Pana bardzo, nie wiedziałam jak Pan wygląda, ale znam z opowieści.
- Wolałbym zostać przy poprzedniej wersji. Nie jestem stary, jesteśmy zapewne w tym samym wieku. Proszę, nie mów mi na Pan. – przez moją twarz przebiega duży grymas, kiedy próbuję poruszyć lewym ramieniem.
- Dobrze, przepraszam. Po prostu kazano nam okazać ci należny szacunek. – Brązowooka dziewczyna ponownie siada przy łóżku.
- Gdzie my tak właściwie jesteśmy?
- W wiosce błota. Muszę Cię o czymś powiadomić. - Wzdycha ciężko. – Tutaj czas płynie troszkę inaczej. Wolniej. Akurat w tym miejscu gdzie się znajdujemy. – He Soon głośno przełyka ślinę.
- W tym momencie jesteśmy w lecznicy. Doznałeś wielu obrażeń i żeby załagodzić twój stan i poprawić wydajność leczenia, nasz mistrz wyraził zgodę, żeby Cię tu przenieść. Tylko niektórzy wiedzą o tym wyjątkowym miejscu. Dlatego tak nas atakują, chcą poznać nasz sekret witalności.
- Poczekaj, ile już tu jestem? – Pytam mocno zdezorientowany.
- Minęły równe osiem dni. – Wzdycha.
- Dobrze, ile czasu jestem w waszej wiosce? – Głośno przełykam ślinę.
- Właśnie dzięki czasowi nikt jeszcze nie zorientował się, że zdrowiejemy w tak krótkim tempie. Ze mną w lecznicy jesteś osiem dni, ale w wiosce błota, czy jak wolisz w Konosze minęło już osiem miesięcy.
- Osiem miesięcy?! – Pytam przerażony. Przez okrzyk znowu kaszle. Tym razem mocniej.
- Nikt nic nie wie o mnie od ośmiu miesięcy. To niemożliwe. – Kręcę głowa zdruzgotany.
Oni na pewno myślą, że nie żyję. Przecież obiecałem Sakurze, że będę pisał listy co dziennie. Tsunade-baachan też nie dostała ode mnie żadnego raportu. Kurwa, niedobrze. Szybko wstaję z łóżka i to mój błąd, gdyby nie dziewczyna i jej zdecydowany chwyt upadłbym na podłogę jak kłoda.
- Ej, uspokój się. Jesteś osłabiony. – Mówi spokojnie dotykając delikatną dłonią mojego torsu.
- Moja Hokage na pewno myśli , że nie żyję. – Spokojnie z pomocą He Soon siadam na łóżko.
- Nie będę kłamać, wysłaliśmy list około dwa dni temu dlaczego do tej pory nikt się u nas nie zjawił.
- Ktoś coś odpisał? – Dopytuję zaniepokojony.
- Z tego co wiem to nie. – Dziewczyna milknie przez chwilę – Przykro mi, naprawdę. Teraz czuję się trochę winna, że Cię tu przyciągnęłam. – Mimo mojego okropnego nastroju, źle czuję się z tym, że moja wybawczyni ma wyrzuty sumienia.
- To nie twoja wina, bardzo dziękuję, że mnie tu przyprowadziłaś. Kto wie, może gdyby nie ty dwa miesiące spędziłbym w bólu.
- Słuchaj, jeśli będziesz dobrze się czuł to przekażę ci wszystko jeszcze dzisiaj I będziesz mógł ruszać. Późnym wieczorem powinieneś wrócić do Konochy.
- Prawdę mówiąc czuję się na siłach, oprócz ręki, bo naprawdę boli. – Zastanawiam się chwilę. – No ale oprócz tego jestem trochę słaby. Osiem dni w łóżku to trochę sporo. – Uśmiecham się.
- Chcesz powiedzieć, że ruszysz jutro?
- Nie, nie ruszę jeszcze dzisiaj. Mam obowiązki do wykonania. Jeśli pozwolisz, moglibyśmy porozmawiać przy czymś co od razu postawi mnie na nogi? – Pytam z uśmiechem.
- Co masz na myśli? – Lekko marszczy czoło.
- Macie tu może ramen?
- Pewnie. – Odpowiada entuzjastycznie. – Ubieraj się, zaraz po Ciebie wrócę.
He Soon wstając rzuca we mnie plecakiem, który od razu łapię prawą ręką. Lewa nie jest jeszcze do końca sprawna. Kiedy dziewczyna opuszcza pomieszczenie od razu sięgam do plecaka. Wyciągam pogniecioną czerwoną koszulkę i ciemne spodnie. Od razu wrzucam ubrania na siebie, ale w trakcie ubierania nachodzą mnie nostalgiczne myśli. Co jeśli oni wszyscy myślą, że nie żyję. A może twierdzą, że zaginąłem, że ktoś mnie porwał. Najgorzej nurtuje mnie Sakura. Co jeżeli przez te pierdolone osiem miesięcy przestała za mną tęsknić, straciła nadzieję, że kiedykolwiek do niej wrócę? Może ona już mnie nie kocha.
- Oh, przepraszam, nawet nie zapukałam. – Na twarzy He Soon znowu pojawiają się urocze rumieńce. – Ale widzę, że już się ogarnąłeś.
- Tak, w miarę poszło. – Milknę na chwilę. – Powiedz mi, czy tamto miejsce jest blisko waszej wioski? Patroluje ktoś tamtą okolicę?
- Znajduje się jakieś trzydzieści kilometrów stąd, ale codziennie ktoś tam chodzi. Dlaczego pytasz?
- Czy nikt nie zauważył tam może jakichś shinobi? Może mnie szukali. – Pytam z nadzieją.
- Poczekaj, wydaje mi się, że Karim widział tam kogoś siedem, a później sześć miesięcy temu. Tylko niestety nie chcąc pakować się w kłopoty ukrył się i nie widział kim byli. Zazwyczaj unikamy walki. Jest nam niepotrzebna.
- Nie no jasne. Rozumiem. – Posyłam jej ciepły uśmiech.
Perspektywa Saki:
Siedzę w tej nudziarni już od pięciu godzin. Mam tu na myśli swoją robotę, której dzisiaj jest strasznie mało. Nie mogę się skupić. Moje myśli błądzą w ogóle w innych kierunkach. Przeczuwałam coś, że tak to się wszystko potoczy, ale nikt mnie nie słuchał. Bo przecież durna Saki ma wybujałą wyobraźnię i zawsze gada głupoty. Nurtuje mnie też sprawa Naruto. Przez tego idiotę nie mogę spać w nocy. Mam koszmary. A co jeśli on naprawdę nawiedza cię we śnie? Oj zamknij się w końcu głupia idiotko! Nawet tak nie myśl barani łbie! Tylko ty jedna wierzysz, że gdzieś się błąka, nie popadaj w paranoję tak jak ci wszyscy niedowiarki. Ale co jeśli on cierpi? Może ktoś go w tej chwili krzywdzi, torturuje mojego blondynka. Tak tęsknię za jego poczuciem humoru. Chciałabym, żeby te jego błękitne oczka chociaż jeszcze raz spojrzały na mnie z taką samą czułością jak kiedyś. Żeby uśmiechnął się i powiedział tym cudnym głosem, że wszystko będzie dobrze. Tak brakuje mi mojego przyjaciela. Co ja plotę, mojego przyszywanego brata.
- Saki, wiem, że zadaję to pytanie już setny raz w tym tygodniu, ale....
- Nie Jane, dalej nic nie wiadomo. – Wzdycham smutnie.
- Przepraszam, Nie chcę Cię denerwować. Po prostu...
- Martwisz się o kolegę i szefa. Rozumiem. – Przerywam jej z uśmiechem.
- Naruto dużo mi pomógł. – Uśmiecha się delikatnie. – Nawet nie wie, że jego ostatni projekt to ogromny sukces. – Wzdycha.
- Tak, dzięki niemu nie zamknęli tej fili, ale bez niego...Ciężko samej coś wymyślić. Moi nowi pracownicy...Czasem mam wrażenie, że z Marsa się urwali. – Ciężko wzdycham. – Oni kompletnie nic nie wiedzą, pojęcia o życiu nie mają! – Widzę uśmiech u Jane. – Powinni być ze mną jednym mózgiem, A oni mają milion swoich pomysłów. Szkoda, że samych badziewnych.
- Chyba rozumiem o czym mówisz. – Dziewczyna chichocze.
- A ten...no, zajął już ktoś jego biurko? – Pytam bawiąc się ołówkiem w dłoni.
- Bronię tego miejsca jak szalona. – Wzdycha. – Ale nie wiem ile jeszcze dam radę.
- Cały czas mówię rodzicom, że jego biuro jest święte. Jeśli zechcą komuś je oddać to plackiem na podłogę się rzucę, do drzwi przywiążę, a nie dam. – Prycham.
- A jak wasi przyjaciele? – Uderza we mnie fala gorąca. Nie wiem co mam powiedzieć, naprawdę.
- Źle to znoszą. Tak samo jak ja. – Uśmiecham się sztucznie.
- A czy to prawda, o czym mówi się w firmie, że...
- Tak Jane. – Odpowiadam krótko. Niektórych faktów nie warto ukrywać, prędzej czy później i tak wypłyną na wierzch jak zdechłe, obślizgłe ryby.
- Czyli jutro przyjadą jako...
- Tak kochana. – Znów przerywam. Nie chcę tego słuchać. Już wystarczająco nasłuchałam się od wszystkich.
Wystarczy. Saki mówi dość. Jak zawsze, kiedy mają problem biegną jak stadko baranków razem w zgrupowaniu do pasterza. W tym wypadku do mnie, do pasterki. Ale kiedy mówię, tłukę do pierdolonych łbów to nie słuchają. Ostrzegam, też nie słuchają. Przez nich wszystkich wrzodów żołądka się nabawię. Albo co gorsza zawału dostanę w zbyt młodym wieku. O nie, a jak mi siwizna wylezie na tej mądrej, cudnej główce? Przecież ja się załamię, co za okropność.
Perspektywa Naruto:
- Saki, wiem, że zadaję to pytanie już setny raz w tym tygodniu, ale....
- Nie Jane, dalej nic nie wiadomo. – Wzdycham smutnie.
- Przepraszam, Nie chcę Cię denerwować. Po prostu...
- Martwisz się o kolegę i szefa. Rozumiem. – Przerywam jej z uśmiechem.
- Naruto dużo mi pomógł. – Uśmiecha się delikatnie. – Nawet nie wie, że jego ostatni projekt to ogromny sukces. – Wzdycha.
- Tak, dzięki niemu nie zamknęli tej fili, ale bez niego...Ciężko samej coś wymyślić. Moi nowi pracownicy...Czasem mam wrażenie, że z Marsa się urwali. – Ciężko wzdycham. – Oni kompletnie nic nie wiedzą, pojęcia o życiu nie mają! – Widzę uśmiech u Jane. – Powinni być ze mną jednym mózgiem, A oni mają milion swoich pomysłów. Szkoda, że samych badziewnych.
- Chyba rozumiem o czym mówisz. – Dziewczyna chichocze.
- A ten...no, zajął już ktoś jego biurko? – Pytam bawiąc się ołówkiem w dłoni.
- Bronię tego miejsca jak szalona. – Wzdycha. – Ale nie wiem ile jeszcze dam radę.
- Cały czas mówię rodzicom, że jego biuro jest święte. Jeśli zechcą komuś je oddać to plackiem na podłogę się rzucę, do drzwi przywiążę, a nie dam. – Prycham.
- A jak wasi przyjaciele? – Uderza we mnie fala gorąca. Nie wiem co mam powiedzieć, naprawdę.
- Źle to znoszą. Tak samo jak ja. – Uśmiecham się sztucznie.
- A czy to prawda, o czym mówi się w firmie, że...
- Tak Jane. – Odpowiadam krótko. Niektórych faktów nie warto ukrywać, prędzej czy później i tak wypłyną na wierzch jak zdechłe, obślizgłe ryby.
- Czyli jutro przyjadą jako...
- Tak kochana. – Znów przerywam. Nie chcę tego słuchać. Już wystarczająco nasłuchałam się od wszystkich.
Wystarczy. Saki mówi dość. Jak zawsze, kiedy mają problem biegną jak stadko baranków razem w zgrupowaniu do pasterza. W tym wypadku do mnie, do pasterki. Ale kiedy mówię, tłukę do pierdolonych łbów to nie słuchają. Ostrzegam, też nie słuchają. Przez nich wszystkich wrzodów żołądka się nabawię. Albo co gorsza zawału dostanę w zbyt młodym wieku. O nie, a jak mi siwizna wylezie na tej mądrej, cudnej główce? Przecież ja się załamię, co za okropność.
Perspektywa Naruto:
Jest już ciemno. Wyruszyłem w drogę jak tylko dostałem zwój. Tak jak myślałem ramen postawiło mnie na nogi. Było naprawdę smaczne, ale nie tak jak w naszym Ichiraku. Przy jedzeniu rozmawiałem oczywiście z He Soon, to naprawdę miła i sympatyczna dziewczyna. Niestety nie dowiedziałem się od niej niczego nowego. Wiem tyle ile napisali w zwoju, nic więcej. No, może oprócz tego, że za moją głowę jest jakaś nagroda. Myślę, że to też ważna informacja. Przez swoją idiotyczną pomyłkę straciłem osiem miesięcy życia. Nie mogę sobie tego darować, naprawdę nie potrafię przestać o tym myśleć. Zastanawiam się ile mogło mnie ominąć, czy wydarzyło się coś ciekawego. Czuję ból w lewym ramieniu. Myślę, że mógł utkwić tam jakiś kawałek, dokładnie nie wiem czego. W wiosce błota mają naprawdę dobrą opiekę medyczną, ale nie tak zaawansowaną. Między innymi dlatego przenoszą ludzi za kurtynę. Czas wolniej leci, mają możliwość podjęcia decyzji, ale tylko w przypadkach, które znają. Byli pod wrażeniem mojej osoby. Nie wiedzieli czy mogą mnie w ogóle dotknąć przez leczącą moc Kyuu. Myśleli, że mogą mnie skrzywdzić i zaburzyć proces leczenia.
***
Po około godzinie spoglądam przed siebie. Na moje usta wkrada się szeroki uśmiech, kiedy za mgłą dostrzegam światła dochodzące z ukochanej wioski. Szybko moja ekscytacja zamienia się w stres i strach, przez to co może na mnie tam czekać. Tyle emocji siedzi w głowie, że czuję ten nieprzyjemny skręt brzucha. Mimo wszystko uśmiech powraca, kiedy moja stopa spotyka się z piaskiem pod bramą. Podchodzę bliżej, ale ku mojemu zdziwieniu nie dostrzegam żadnych strażników. Ani jednego, coś jest nie tak? Nie czekając na nikogo wyskakuję w górę, żeby uniknąć niepotrzebnych sensacji i mknę prosto do biura Hokage. Mamy około drugą nad ranem, także nawet spoko czas. Nie mam zegarka więc ciężko cokolwiek określić. Dostrzegam czerwony budynek więc od razu zwalniam. Mam nadzieję, że Tsunade-baachan wzięła dziś nad godzinki, bo w innym przypadku na darmo tu idę. Powoli wchodzę po schodach i z westchnięciem mijam próg. Zmierzam korytarzem i z każdym krokiem czuję narastające napięcie. To nie będzie proste. Staję przed drzwiami i powoli unoszę prawą dłoń w górę, ale kiedy mam zapukać coś mnie powstrzymuje. To chyba stres. Pierwszy raz w życiu aż tak mnie zamurowało.
- Ty chyba żartujesz! – Słyszę rozgniewany głos, który jest tuż za drzwiami.
Nie zdążam się cofnąć. Drzwi się otwierają i ktoś wpada na mnie z impetem. Spoglądam w dół i widzę blond włosy. Tsunade-baachan nie odsuwa się ode mnie. Powoli wodzi wzrokiem po mojej osobie. Zaczyna od stóp a kończy na twarzy. Dostrzegam na jej twarzy wielki szok, niedowierzanie, a zaraz za tym oczy Hokage robią się szkliste. Nie przyzna tego, ale bardzo mnie lubi. Dodatkowo jest moją kuzynką co jeszcze bardziej łączy nasze więzi.
- Mam nadzieję, że nie wybierasz się do domu Tsunade-baachan. – Uśmiecham się delikatnie. – Chciałem złożyć raport zanim pójdę spać.
Kobieta otwiera usta jakby chciała coś powiedzieć, ale zamiast tego delikatnie cofa się w tył.
- Gdzie ty byłeś kretynie! Całą wioskę postawiłam na nogi żeby Cię znaleźć do cholery! – Krzyczy sfrustrowana.
- Przepraszam, zaraz wszystko wytłumaczę. – Wzdycham ciężko. Uśmiecham się jednak, kiedy prawie niezauważalnie wyciera łezkę płynącą po policzku.
- Naruto, w końcu czuję że wróciłem do żywych. – Słyszę znajomy głos z tyłu. Spoglądam przed siebie.
- Kakashi-sensei. – Uśmiecham się i bez krępacji podchodzę do nauczyciela, którego mocno ściskam. – Przepraszam, że Cię zawiodłem. Przez tyle czasu nie wiedzieliście co się ze mną dzieje.
- Nie zawiodłeś mnie. Wręcz przeciwnie. – Odsuwa się ode mnie i widzę te śmiejące oczy. – Po tym co zobaczyłem, zastanawiałem się czy to twoja sprawka. Później moje psy znalazły skrawek twojej koszulki. Wiedziałem, że ty tam walczyłeś. Nie wiem jakim cudem wyszedłeś z tego żywy.
- Było ciężko. Zabrzmi na prawdę głupio, ale z dezorientacji mogłem zginąć od własnej techniki.
- Siadaj, chcemy wszystko wiedzieć. – Nakazuje Hokage.
Uśmiecham się i korzystam z propozycji, jestem padnięty. Patrzę na dwójkę za biurkiem i zaczynam opowiadać.
***
- No i tak to wszystko wyglądało. – Wzdycham ciężko.
- Jakim cudem przeżyliśmy osiem miesięcy bez wieści od Ciebie, A ty leżałeś tam tylko osiem dni. Osobiście czuję się teraz głupi, to trochę jak moje kamui.
- Dokładnie to samo pomyślałem. Jestem tak wściekły. – Wzdycham z irytacji.
- No dobrze, o wioskę błota nie mamy co się martwić wystarczy podwoić straż. Bardziej niepokoi mnie nagroda za twoją głowę. – Tsunade-baachan odwraca się do nas plecami. Jest zamyślona.
- Nie martwmy się tym dzisiaj. Niech Naruto idzie odpocząć Hokage-sama.
- Masz rację Kakashi. Naruto, możesz odejść. – Mówi odwracając się w moją stronę. Kiwam głową na znak zgody.
- Do zobaczenia. – Uśmiecham się i podnoszę z krzesełka.
Bez ociągania wychodzę za drzwi i zmierzam na dwór. Orzeźwiam się kiedy tylko czuję chłodny powiew wiatru na swojej twarzy. Tak na prawdę chce mi się strasznie spać. Powoli ruszam w stronę domu najlepszym skrótem jaki znam. Trochę niebezpieczny nocą, ale jestem dorosłym chłopakiem także w razie co myślę, że sobie poradzę. Idę polną dróżką i mijam duże krzaki po obu stronach. Tak na prawdę mało tu widać. Muszę podpowiedzieć tacie, żeby coś z tym zrobił, bo to całkiem spoko skrót. Przechodzę jeszcze paręnaście kroków i już dostrzegam swój dom. Wychodzę na drogę i zatrzymuję się przez chwilę. Poprawiam plecak na prawym ramieniu i z głębokim westchnięciem wchodzę za bramę. Narazie nie widzę żadnych zmian, jak zwykle wszystko jasno oświetlone i pięknie zadbane. Szukam kluczy podchodząc pod drzwi. Ciągnę za klamkę, ale jest zamknięte. Otwieram drzwi i od razu wchodzę do środka. Debil potykam się w ciemnościach o szafkę na buty i ledwo utrzymuję równowagę. Wystraszony zamykam drzwi i odwracam się kładąc plecak na podłogę. Powoli ściągam buty, ale kątem oka dostrzegam światło z góry. Obudziłem ich, jak nic. Słyszę kroki dochodzące ze schodów. Ściągam drugiego buta i do moich uszu dociera piskliwy krzyk mamy.
- Naruto! – Zbiega jeszcze szybciej na dół cała zapłakana. Nawet nie wiem, w którym momencie pojawiła się przy mnie i od razu zamyka w niedźwiedzim uścisku.
- Zostawiłeś nas, jak mogłeś dać nam myśleć, że nie żyjesz! – Uderza w moje lewe ramię, A ja syczę z bólu.
- Mamo, ostrożnie. – Ostrzegam, a ona odsuwa się w tym samym czasie. – Możesz mnie dusić, ale nie bij. – Uśmiecham się.
- Przepraszam.
- Gdzie byłeś. – Słyszę załamany głos ojca. Patrzę za mamę i dostrzegam zapłakanego blondyna. Przez tą dwójkę i ja muszę wytrzeć łzy, które spływają po policzku. Nie czeka na odpowiedź. Podchodzi i zamyka całą naszą trójkę w uścisku.
- Nie uwierzycie. – śmieję się. – Nie było mnie tylko osiem dni, A dla was to miesiące.
Odsuwam się od nich i patrzę im w oczy. To będzie długi poranek...
- Jakim cudem przeżyliśmy osiem miesięcy bez wieści od Ciebie, A ty leżałeś tam tylko osiem dni. Osobiście czuję się teraz głupi, to trochę jak moje kamui.
- Dokładnie to samo pomyślałem. Jestem tak wściekły. – Wzdycham z irytacji.
- No dobrze, o wioskę błota nie mamy co się martwić wystarczy podwoić straż. Bardziej niepokoi mnie nagroda za twoją głowę. – Tsunade-baachan odwraca się do nas plecami. Jest zamyślona.
- Nie martwmy się tym dzisiaj. Niech Naruto idzie odpocząć Hokage-sama.
- Masz rację Kakashi. Naruto, możesz odejść. – Mówi odwracając się w moją stronę. Kiwam głową na znak zgody.
- Do zobaczenia. – Uśmiecham się i podnoszę z krzesełka.
Bez ociągania wychodzę za drzwi i zmierzam na dwór. Orzeźwiam się kiedy tylko czuję chłodny powiew wiatru na swojej twarzy. Tak na prawdę chce mi się strasznie spać. Powoli ruszam w stronę domu najlepszym skrótem jaki znam. Trochę niebezpieczny nocą, ale jestem dorosłym chłopakiem także w razie co myślę, że sobie poradzę. Idę polną dróżką i mijam duże krzaki po obu stronach. Tak na prawdę mało tu widać. Muszę podpowiedzieć tacie, żeby coś z tym zrobił, bo to całkiem spoko skrót. Przechodzę jeszcze paręnaście kroków i już dostrzegam swój dom. Wychodzę na drogę i zatrzymuję się przez chwilę. Poprawiam plecak na prawym ramieniu i z głębokim westchnięciem wchodzę za bramę. Narazie nie widzę żadnych zmian, jak zwykle wszystko jasno oświetlone i pięknie zadbane. Szukam kluczy podchodząc pod drzwi. Ciągnę za klamkę, ale jest zamknięte. Otwieram drzwi i od razu wchodzę do środka. Debil potykam się w ciemnościach o szafkę na buty i ledwo utrzymuję równowagę. Wystraszony zamykam drzwi i odwracam się kładąc plecak na podłogę. Powoli ściągam buty, ale kątem oka dostrzegam światło z góry. Obudziłem ich, jak nic. Słyszę kroki dochodzące ze schodów. Ściągam drugiego buta i do moich uszu dociera piskliwy krzyk mamy.
- Naruto! – Zbiega jeszcze szybciej na dół cała zapłakana. Nawet nie wiem, w którym momencie pojawiła się przy mnie i od razu zamyka w niedźwiedzim uścisku.
- Zostawiłeś nas, jak mogłeś dać nam myśleć, że nie żyjesz! – Uderza w moje lewe ramię, A ja syczę z bólu.
- Mamo, ostrożnie. – Ostrzegam, a ona odsuwa się w tym samym czasie. – Możesz mnie dusić, ale nie bij. – Uśmiecham się.
- Przepraszam.
- Gdzie byłeś. – Słyszę załamany głos ojca. Patrzę za mamę i dostrzegam zapłakanego blondyna. Przez tą dwójkę i ja muszę wytrzeć łzy, które spływają po policzku. Nie czeka na odpowiedź. Podchodzi i zamyka całą naszą trójkę w uścisku.
- Nie uwierzycie. – śmieję się. – Nie było mnie tylko osiem dni, A dla was to miesiące.
Odsuwam się od nich i patrzę im w oczy. To będzie długi poranek...
~.~
Hej hej misiaki! Jak napisałyśmy tak zrobiłyśmy i podsyłamy wam kolejną część Short-Story. Mamy nadzieję, że podzielicie się wrażeniami na ten temat, bo chętnie przeczytamy. Zawsze powtarzałyśmy, że jesteście naszym silniczkiem, który napędza to wszystko. Kochamy Was i życzymy miłej nocki! Wypatrujcie kolejnych części 😘
Buziaczki Patty&Paula
Bardzo przyjemnie się to czytało. Miło znowu powrócić do tej historii. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy i jestem mega ciekawa co z Sakurą i jak zareaguje na powrót Naruto
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko